wywiad_3

Jak to jest – po ponad dwudziestu latach kariery w retailu zmienić wybraną drogę na programowanie? Jak, ucząc się wciąż nowych rzeczy, znajdować jeszcze czas dla rodziny, a do tego jeszcze na treningi i akcje charytatywne? Marek Lukoszek – dziś Młodszy Programista w Finture dzieli się z nami swoją fascynującą drogą do programowania i tym, co go na co dzień napędza.

Rozmawiamy zdalnie, bo – jak rozumiem – czekasz w kawiarni na córkę?

Ze zmiennym szczęściem, że tak powiem. Największa trauma to był chyba po biologii. Zdawała rozszerzoną biologię, ponieważ chce się dostać na psychologię i tam biologia jest istotna. Tłumaczę jej, że wiele zależy od tego, jak wypadnie w porównaniu do innych. Może mieć 30%, ale jeśli wszyscy będą mieli 20, to i tak będzie najlepsza. No, ale zobaczymy, co będzie. Psychologia tak naprawdę daje możliwość różnych ścieżek. Nie musi być koniecznie terapeutką czy stricte psychologiem. To również na przykład HR.

Podobno 60% osób po psychologii nie zostaje w zawodzie.

No, tak. Ja jako pierwszą skończyłem filozofię… Studia skończyłem zupełnie od czapy. De facto, filozofia zawodu konkretnego nie daje, chyba że zostałbym na uczelni albo prowadził lekcje etyki w szkole.

To dlaczego filozofia?

To były pierwsze studia, które wybrałem po liceum. Wszyscy mówili mi „co ty będziesz potem robił”. A ja byłem „mądrzejszy” i pięć lat jeździłem do Katowic na Uniwersytet Śląski. Ale na czwartym roku zacząłem studium informatyczne i… nie skończyłem go! A nie skończyłem go, bo w trakcie ostatniego semestru dostałem pracę w Uposie [dawna nazwa Exorigo-Upos]. To było w 1999 roku. Miałem przez to mniej czasu i stwierdziłem, że nie podchodzę do obrony i do egzaminów.

Natomiast już wtedy miałem do czynienia z programowaniem – wprawdzie jeszcze w Turbo Pascalu i trochę C++. Z Turbo Pascala zawsze miałem piątkę, pamiętam, że byłem w czołówce swojej grupy i pamiętam, że sprawiało mi to przyjemność. Takie miłe wspomnienie z dawnych lat.

To też pewnie pokierowało mną teraz, dało wkład w to, gdzie jestem i czego się uczę.

Do – wtedy jeszcze Uposa – dolączyłeś już jako programista?

Nie. Dołączyłem do działu handlowego na stanowisku, które nazywało się bodajże „Referent do spraw handlu i marketingu”. To było dwadzieścia cztery lata temu.

Długo pracowałeś w Exorigo-Upos.

W samym Uposie pracowałem do 2010 roku, jedenaście lat. Od referenta przez kierownika działu eksportu… Skończyłem jako dyrektor handlowy. Kiedy nasze firmy zaczynały się łączyć, spotykaliśmy się z Marcinem Fadrowskim, który wtedy był w zarządzie Exorigo, z Witkiem Rydzewskim, który też zarządzał sprzedażą i powoli zaczynaliśmy to w trójkę układać. Ale ja w którymś momencie zdecydowałem, że spróbuję własnej działalności. Z mało satysfakcjonującym skutkiem, że tak powiem. No i wróciłem potem do retailu, bo jak człowiek spędzi trochę czasu w retailu, to potem jest już na zawsze naznaczony (śmiech).

Teraz, pracując dla Finture, pierwszy raz od lat zajmuje się czymś innym.

To w sumie spory skok – z działu handlowego, od retailu, do zajmowania się programowaniem. Bo teraz jesteś programistą?

Staram się. Z pomocą bardziej doświadczonych kolegów, realizuję zadania programistyczne. Z różnym skutkiem. Ale tak. Ogólny cel – to być programistą.

To jakie są Twoje zadania obecnie?

Troszczę się o rozwój projektu systemu likwidacji szkód ubezpieczeniowych. Choć trzeba przyznać, że jeszcze się wdrażam. System jest dość skomplikowany, ja jestem tu dopiero kilka miesięcy, więc potrzebuję jeszcze chwili. Ostatnio po treningu rozmawiałem z kolegą, z którym wspólnie trenujemy karate. On również pracuje w IT w towarzystwie ubezpieczeniowym. Wcześniej pracował w banku i wtedy wydawało mu się, że systemy i procesy bankowe są skomplikowane. No i zmienił pracę, przeszedł do towarzystwa ubezpieczeniowego i złapał się za głowę.

A w jakich językach programujesz?

Teraz uczę się JavaScript. Front-end systemu tego wymaga. W związku z tym muszę to trochę nadrobić. Od dwóch lat piszę w Javie. I obecnie na studiach, jeśli tylko mam okazję wybrać sobie język, w którym piszę projekt – to również wybieram Javę.

Czyli filozofia a teraz informatyka?

Tak, teraz studiuję informatykę – studia inżynierskie – jestem na trzecim roku.

To gratuluję.

Wcześniej około roku uczyłem się Javy. Wybrałem ten język dlatego, że wydawało mi się, że jest tam podobna składnia do C++. Później zrobiłem sobie taki kurs z podstaw Java – rozpoczęła się wtedy pandemia, nie było wtedy spotkań na miejscu, tylko online. Spodobała mi się możliwość pracy zdalnej. Postanowiłem, że trzeba zrobić też jakiś papier, który będzie dokumentował moje umiejętności. Stąd studia. I powiem szczerze, że mi się to podoba. Oczywiście – jest bardzo dużo wiedzy dodatkowej. Na przykład teraz mam zajęcia z fizyki. Jak się domyślasz, ostatni raz miałem fizykę w szkole średniej. Wchodzę więc w takie rejony abstrakcyjne dla mnie i kosztuje mnie to sporo pracy…

Skąd pomysł, żeby przerzucić się na informatykę? Na IT? Na pracę jako programista?

W IT pracuję od samego początku kariery zawodowej, choć raczej przypadkiem. Mieszkałem w kamienicy, która sąsiadowała z tą, w której mieścił się Upos. Kolega, który tam wtedy pracował, zadzwonił, że potrzebują kogoś do pracy. W 5 minut byłem na rozmowie rekrutacyjnej. Nawet nie wracałem do domu, tylko od razu zacząłem załatwiać jakieś formalności. I tak już zostałem (śmiech).

No, ale po dwudziestu czterech latach pracy w sprzedaży chciałem coś zmienić, zrobić coś nowego. Sprzedaż jest dość powtarzalnym procesem, w którym liczą się jedynie aktualnie dokonania. A jeżeli napiszesz kod, jakąś funkcję w programie, to ona zostaje – następnym razem, kiedy będziesz ją przerabiał, to do zagadnienia możesz podejść z innej strony. I tego szukałem. Kiedy uda mi się zrobić zadania, które dostaję od przełożonego, to naprawdę mam wielką satysfakcję. Następnego dnia, oczywiście, dostaję następne zadanie i robię wielkie oczy (śmiech).

Nie jest jednak tak, że ta zmiana to dla mnie tylko zalety. Na początku musiałem pogodzić się z dużo mniejszymi zarobkami. Ale byłem na to przygotowany.Wydaje mi się, że do programowania nadaje się każdy. To tylko kwestia tego, ile jest się gotowym poświęcić na to czasu. Wiadomo, że te zadania, które teraz zajmują mi go dużo – będą mniej pracochłonne, gdy już będę wiedział, co i jak. Na razie – po dniu pracy siadam jeszcze do zadań. Sprawdzam, modyfikuję, uczę się.

A jakieś aspekty Twojej pracy w sprzedaży pomagają Ci w tym wszystkim?

To na pewno.

A gdzie na co dzień szukasz wiedzy? Skoro jesteś na etapie, w którym jeszcze się uczysz – co możesz polecić innym podchodzącym do tematu?

Cały czas mam wykupiony kurs internetowy Javy, w którym mogę sobie z jakiegoś zakresu filmy odtworzyć. Są wszelkiego rodzaju fora. Sztuczna inteligencja, też potrafi coś podpowiedzieć…

A z czego korzystasz? Chat GPT?

Tak, GPT. Tylko – stety-niestety – nie można sobie pozwolić na zadania w stylu „napisz mi kod”. Biorąc pod uwagę, że jest to zwykle część większego systemu, to to się nie ma prawa sprawdzić. Gdyby to było pisanie jakiegoś kodu od początku, to może by zadziałało.

Ostatnio chciałem się wesprzeć pomocą ChataGPT na studiach. Zapytałem „czy można dodawać listy w Pythonie”. I dostaję odpowiedź, że owszem oraz linijkę kodu, jak to powinno wyglądać. Oczywiście, że się nie skompilowało. Napisałem mu, że przecież to nie działa i dostaję odpowiedź „O, przepraszam, pomyliłem się. W Pythonie jednak nie można”.

Z tego, co wiem, to bardzo dobrze sprawdza się w sprawdzaniu, czy kod zawiera błędy. Nie wiem, czy już go w tym kierunku testowałeś…

Raczej nie. Bo wrzucanie kodu firmowego do czata to ryzyko. Potem wszystkim będzie proponował nasze rozwiązania.  

Na studiach może się sprawdzić?

Ludzie, którzy prowadzą zajęcia, też potrafią sobie wrzucić takie zapytanie do Czata i zobaczyć, jaki kod dostają. Chociaż mam teraz taki projekt na zaliczenie z Pythona, na którym mi nie zależy zbytnio. I może skorzystam z pomocy Chata? Tym bardziej, że mam teraz multum zajęć. Oprócz tej licealistki, która zaraz ma wyjść z matury, mam jeszcze takiego dżentelmena, który ma rok i cztery miesiące. I on jeszcze nam nie daje spać. Dwa, trzy razy na noc się budzi i chce jeść.

Poza tym nowa praca, studia, trzeba się też czasem ruszać, więc jakieś treningi. Teraz matury córki. No i ciągle działania charytatywne. One też zajmują czas.

Właśnie miałam o to pytać. Bo chętnie angażujesz się w tego typu akcje pomocowe. Masz upatrzony konkretny cel – pomagasz dzieciom, czy po prostu lubisz i chcesz pomagać, niezależnie od celu?

Wiesz, ja chyba jestem zbyt wrażliwy. No, dobrze – nie „chyba”. To jednocześnie wada i zaleta. Wrażliwość na otoczenie jest fajną rzeczą, daje dużą satysfakcję, ale czasem też dużo kosztuje, niekoniecznie finansowo. Wspieram UNICEF na wyżywienie dzieci w rogu Afryki. No i mam też tych „SMA-ków” moich, dla których zbieram na podanie terapii genowej. Być może właśnie jeden z moich „podopiecznych”, dla którego organizuję zbiórki, dzięki temu, że rodzicie pracowali zagranicą, dostanie zagraniczną refundację leku. I jest szansa, że zebrane przeze mnie pieniądze będą mogły trafić zbiórkę na kolejnego dziecka z SMA. Ale jeszcze czekam z wpłatą, bo lepiej mieć pewność, że refundacja została przyznana. Była taka sytuacja, z jednym z tych dzieciaków, że miał obiecaną już refundację gdzieś za granicą, rodzice rozdali to, co uzbierali, innym potrzebującym (jakieś dwa miliony), a potem ubezpieczyciel się wycofał i od nowa trzeba było zbierać. Więc teraz wszyscy z podziałem tych pieniędzy, które mają, czekają do momentu podania leku.

Sama kwestia refundacji terapii genowej przeciwko SMA w Polsce jest dla mnie szokująco tragiczna. Została wprowadzona refundacja dla dzieciaków poniżej 6 miesiąca i nie korzystających wcześniej z żadnego innego leku przeciwko SMA. I do tego zostały jeszcze wprowadzone badania przesiewowe. 16 dzieci nie spełniało tych warunków, więc zostają bez refundacji. Przy cenie w okolicy 10 milionów za podanie jednorazowej dawki. No, to ci ludzie po prostu sami nie uzbierają. Czy naszego państwa nie stać na te kilka milionów?

Wiesz, ja mam małe dziecko, które jest zdrowe, rośnie jak na drożdżach i nie daje nam żyć przez to. I trochę w podziękowaniu za to, że nasz Ignac jest taki zdrowy i się taki ciężki robi [śmiech], staram się pomagać innym dzieciakom.

Pewnie trochę będę chciał zluzować. Teraz sporo się udzielałem, więc Facebook wciąż mnie atakuje jednym wielkim nieszczęściem. Wiadomo, algorytm podsuwa ci to, co oglądasz i co klikasz. Muszę trochę odpocząć.

Wspomniałeś jeszcze coś o karate, o treningach… Ty masz w tym wszystkim jeszcze czas na treningi?

Ja od lat wielu lat trenowałem kendo. Od 2010 bodajże. Trenowałem w różnych miejscach, bo w Knurowie zaczynałem, trenowałem w Gliwicach, kiedy przeprowadziłem do Pszczyny to dojeżdżałem na treningi do Katowic, potem w Warszawie w Warszawskim Klubie Kendo, który jest jednym z najbardziej utytułowanych w Polsce. Ale przyszła pandemia, treningi były wstrzymane, jakoś się to urwało. Poza tym dojo WKK jest na Pradze i ja tam jechałem 45 minut nieraz. A potem się okazało, że po drugiej stronie ulicy, de facto pięć minut piechotą, mam klub karate. Stwierdziłem, że pod kątem „WF-u”, którego potrzebuję przede wszystkim, bo jednak człowiek coraz starszy, to karate jest nawet lepsze. Szermiercze umiejętności nie są mi teraz tak potrzebne. Chodzę dwa razy w tygodniu na karate, czasem jeszcze dodatkowy „worek” czy crossfit raz w tygodniu. Muszę ten czas negocjować z małżonką, ale cóż…

Ruszać się trzeba.

Dokładnie.

CIEKAWE? POdziel się