W Finture pracuje… dłużej niż Finture istnieje. Choć tuż po studiach (mechatronice) zajmowała się autonomicznymi odkurzaczami i łazikami obserwacyjnymi (choć nie na Marsie), to koniec końców swoje kroki skierowała ku programowaniu, którym zajmuje się do dziś. Ostatnio odkrywa jednak uroki pracy menadżerskiej i znajduje w niej jeszcze większą satysfakcję. Katarzyna Złotkowska – pełniąca dziś rolę kierowniczki zespołu – opowiada Weronice Dyląg o pracy w Finture, rekrutacjach i o tym, w czym szycie przypomina programowanie.
Jak długo pracujesz w Finture?
Od początku… albo i wcześniej. Śmieję się, że „jestem na minusie”. Czyli trzeba liczyć przynajmniej siedem lat…. I jeszcze trochę. Przyszłam do zespołu Radka w 2015 roku i tak już zostałam, z różnymi roszadami po drodze (w tym – powstaniem Finture). W tym projekcie, do którego przyszłam, zresztą pracuję cały czas.
Cały czas w tym samym?
Tak, będzie już w zasadzie prawie 9 lat, choć z przerwą na macierzyński – około półtora roku. Za to z powrotem na to samo stanowisko. Mówię często, że to „firma przyjazna młodym mamom”, bo dużo dziewczyn u nas idzie na macierzyński, wraca i spokojnie się znów odnajduje. Tak że to jest spoko.
Tak, to jest super. A zaczynałaś jako programistka?
Tak. Ja cały czas jestem programistką. Skończyłam wprawdzie mechatronikę – czyli ogólniejszy kierunek – ale programowanie to było coś, co przychodziło mi najłatwiej ze wszystkich przedmiotów. Tak że – z racji tego, że w Polsce nie ma zbyt wielu miejsc pracy dla mechatroników, czy ściślej robotyków, bo to moja specjalizacja – zaczęłam iść w tym kierunku, który lubiłam i który najlepiej mi wychodził.
Ale masz trochę doświadczenia w robotyce… Bo widziałam, że pracowałaś w tym obszarze dla Siemensa, a potem dla Robotics Inventions.
W Siemensie miałam praktyki i to w zasadzie tyle. Potem zaczęłam pracę w małym startupie, – właśnie w Robotics Inventions. Tam od początku mieliśmy zespół elektroników i mechaników, a zajmowaliśmy się projektowaniem autonomicznego odkurzacza oraz projektami bardziej naukowymi czy naukowo-wojskowymi – łaziki i tego rodzaju rzeczy. Przy czym, żebyśmy mieli jasność – nie była to „liga marsjańska”. My nazywaliśmy je „łazikami obserwacyjnymi” – zaprojektowanymi do zbierania i wysyłania danych (raczej w ziemskich warunkach).
To była bardzo fajna praca i bardzo fajny zespół – spędziłam tam dwa lata.
Ponieważ jednak był to start-up mocno uzależniony od dofinansowania z Unii, to też niewiele się zmieniało z tych rzeczy, które mnie męczyły. Po dwóch latach byłam już dosyć mocno zmęczona różnymi warunkami, natłokiem kwestii administracyjnych. A sam start-up nie rozwijał się też tak, jak z początku zakładano. Więc przyszedł czas na kolejne miejsce – czyli Finture.
I w tym miejscu jesteś od lat – ale zdecydowanie nie stoisz w miejscu. Przeszłaś przez kolejne etapy na stanowiskach programistycznych, a teraz jesteś już właściwie na stanowisku menadżerskim?
Jeszcze się do tego, że to oficjalnie, nie przyzwyczaiłam [śmiech].
Bo to ścieżka, która rozwijała się dość płynnie – wraz z rozwojem moich umiejętności programistycznych, dostawałam coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Większe fragmenty kodu. Większe procesy. I kiedy w grę wchodził już cały nowy proces, za który byłam odpowiedzialna – i dochodzili do niego nowi ludzie – to naturalnie stała się to też praca nie tylko programistyczna, ale też menadżerska. Więcej pisania maili niż pisania kodu.
Teraz w popandemicznym czasie maili jest może mniej, ale zamiast tego więcej ustalamy na Teamsach. Nie da się ukryć – jest to po prostu więcej pracy organizacyjnej niż programowania. Ja staram się programować tyle, ile mogę – bardzo to lubię i nie chcę stracić z kontaktu z programowaniem – ale odnajduję się w tej organizacyjnej części pracy zdecydowanie. Lubię planować – rozpisać zadania, przemyśleć ich najefektywniejszą kolejność, zarządzać czasem. Więc to mi naprawdę pasuje. Ale prawda jest taka, że musiałam się do tego przyzwyczaić, oswoić z myślą, że osoby, które ze mną pracują jako programiści i na to poświęcają cały swój czas, mają już większą wiedzę niż ja. Bo nie mam szans nadążać za ich tempem, robiąc te miękkie i organizacyjne rzeczy. Był w tym wszystkim taki moment, gdy biłam się ze swoimi myślami i nie było mi w tej sytuacji do końca komfortowo. Na szczęście już to przepracowałam, pogodziłam się, że nie można, niestety, robić wszystkiego na raz.
Doba jest za krótka.
Zdecydowanie. Zwłaszcza, że maluch w domu pochłania też czas poza pracą.
A ile ma lat?
4 lata. Na szczęście – teraz jest już o niebo lepiej niż było. Raz, że mogę pracować zdalnie. Dwa – że on też mniej choruje – odpukać [śmiech] – więc da się żyć.
W No, tak. W domu maluch, w pracy – zespół. A nim – ile osób?
Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka prosta – dzielimy się zespołem, zależnie od procesów – z drugą managerką. Ale należałoby liczyć od kilku do kilkunastu osób.
Z zarządzaniem się układasz i jest ci po drodze. Ale wspominałaś, że nie odpuszczasz programowania? Co w nim tak lubisz?
Przede wszystkim programowanie jest o tyle faje, że daje natychmiastowe efekty. Coś piszę – i coś się dzieje. Proste. Nie chcę przez to powiedzieć, że programowanie jako takie jest proste. Chodzi mi o to, że tu nie ma podtekstów, rzeczy „pod spodem”. Są zasady, tworzysz rzeczy, na które komputer w określony, przewidywalny sposób reaguje – i to daje ci satysfakcję, a efekty widać od razu. Lubię też to, że w zasadzie, jeśli nauczysz się programowania, rozumiesz je, to nie liczy się język – możesz przeskakiwać, użyć tego w każdej dziedzinie życia. To też daje taką wizję, że można wszędzie się odnaleźć.
To brzmi super. A nadal rozwijasz się, uczysz, w programowaniu? Jakiegoś nowego języka, metodologii?
Przez 1,5 roku uczestniczyłam w innym projekcie, niestety się już skończył, w banku. To mi sporo dało, bo poznaliśmy inne technologie, języki, z którymi nie miałam wiele do czynienia. Niestety, nie mam w tej chwili za bardzo przestrzeni na taką naukę z ciekawości. Poza tym – jeżeli chodzi o technologie, to jest ich coraz więcej. Są języki bardzo wysokopoziomowe. To już jest kwestia specjalizacji w danych językach i dziedzinach. Nie da się ogarnąć tego wszystkiego jednocześnie.
Teraz chciałabym zdać certyfikat z Javy11, więc przyglądam się, czy może właśnie miałabym już czas, żeby się jej douczać
A w zarządzaniu zespołem – na jakie natykasz się wyzwania czy problemy?
Trochę czekałam na to pytanie [śmiech]. Myślę, że największym wyzwaniem jest łączenie tych dwóch obszarów – programowania z pracą organizacyjną. To jest ciągłe przeskakiwanie pomiędzy wątkami i „sposobami myślenia”. Z konieczności zmniejsza się czas skupionej, głębokiej pracy. Nie jest już tak, jak kiedyś, że mam zadanie, siedzę nad nim skupiona cały dzień i je oddaję.
Teraz w ciągu dnia zawsze się coś pojawia, wpadają „wrzutki”. Trzeba zdecydować, czy czymś możemy się zająć, a jeśli tak – to kiedy. Na początku to też był dla mnie duży problem – potrzeba asertywności, żeby móc czasem po prostu odmówić. Trzeba przegadać, odpowiedzieć, ustalić rzeczy z zespołem… Żeby móc spokojnie programować – blokuję na to programowanie 2-3 godziny dziennie i włączam status „nie przeszkadzać”, pozbywając się powiadomień. Czasem też po prostu decyduję się robić to wieczorem –niestety – bo wtedy mam najspokojniejszą chwilę i najłatwiej mi się skupić.
Tak, ta wielowątkowość to podstawowe wyzwanie – to przełączanie się pomiędzy zadaniami. To, żeby zarządzać nie tylko zespołem, ale i własnym mózgiem, i odpowiednio go stymulować, a nie zarzucać go wszystkim w jednej chwili.
To wyzwania z Twojej strony. A ze strony zespołu?
Oczywiście, są wyzwania od strony technicznej. Framework, w którym pracujemy, bezustannie się rozwija, więc trzeba po prostu nadążać. Dochodzą też różne aktywności – choćby szkolenia – które trzeba umiejętnie w zespole skoordynować z pracą.
No i są też, jakżeby inaczej, wyzwania na poziomie ludzkim. Bo nie jesteśmy wszyscy tacy sami. Każda osoba w zespole funkcjonuje trochę inaczej – ma inne cechy, inaczej podchodzi do pracy, czego innego potrzebuje, by móc efektywnie pracować. Więc po mojej stronie jest to, żeby poznać każdą osobę, „nauczyć się jej” i dzięki temu móc sprawić, żeby projekt działał na zasadzie symbiozy – żeby jednocześnie fajnie się wszystkim pracowało i powstawał jak najlepszy kod.
Często w tym wszystkim pracujesz z klientem?
Ja pracuję przede wszystkim z zespołem. Takie kontakty bardziej biznesowe, to nie jest coś, w czym bym się odnajdywała. Ale też takie sytuacje, gdzie mój wkład w ten kontakt biznesowy jest potrzebny, nie zdarzają się często.
Jeśli chodzi o aspekt techniczny – to specyfika naszej pracy jest taka, że jest coraz więcej zespołów mieszanych z osobami po stronie klienta, bo pracujemy na ich frameworku, więc też z konieczności ten kontakt jest coraz większy. Naturalnie więc kontaktuję się z programistami po stronie klienta.
Takie mieszane zespoły ułatwiają pracę?
I tak, i nie. Z jednej strony – możemy się odzywać w każdej chwil, mamy wzajemnie dużą responsywność, po prostu – działamy we wspólnych zespołach. Ale też projekty „mieszane” z konieczności wymagają więcej wysiłku w wypracowywaniu wspólnej wizji, uzgadnianiu jej i ważeniu priorytetów.
Wracając do zespołu – wiem, że bierzesz czynny udział w rekrutacjach. Czego szukasz u potencjalnych kandydatów, programistów, którzy mogliby z Tobą pracować?
W obecnych rekrutacjach skupiam się – z technicznego punktu widzenia – na tym, żeby potwierdzić, że programowanie w Javie kandydaci mają rzeczywiście opanowane na poziomie podstawowym. To warunek konieczny.
Zwracam też jednak uwagę na zestaw miękkich umiejętności. Nasz projekt wymaga umiejętności komunikacyjnych – nie można dostać zadania, siedzieć cicho tydzień i się do nikogo nie odezwać, samemu sobie dłubiąc w kodzie. Trzeba się kontaktować z zespołami analitycznymi, testerami, a także z osobami po stronie banku. Więc pewna otwartość i kontaktowość są u nas konieczne.
Jest też bardzo ważna cecha, której szukam. I wbrew obiegowej opinii wcale nie mają jej wszystkie osoby, które umieją programować. To umiejętność rozbudowanego logicznego myślenia. Bez tego nie da się proponować przemyślanych realizacji zadań czy kreatywnych podejść do problemów.
Przyda się też dobry humor. No i to wystarczy.
Jeśli chodzi o zatrudnianie – myślisz, że jest jakiś powód, dla którego wypadamy dobrze na tle rynku IT, jeśli chodzi o odsetek pracujących u nas kobiet? Dlaczego kobiety chętnie w Finture pracują?
Przede wszystkim warto zauważyć, że kobiety w Finture to nie tylko programistki. Spory odsetek to analityczki i testerki. Jeśli chodzi o programistki, to w tej chwili jest nas mniejszość, choć pamiętam czas, kiedy było nas więcej, nawet można było powiedzieć, że mieliśmy naprawdę „babską firmę”.
W rekrutacjach jest wciąż więcej panów. To może być anecdata, ale wydaje mi się, że kiedy pojawiają się w rekrutacji kandydatki – to wydają się bardziej dokładne, zorganizowane, czy właśnie – poukładane. Chętniej się spinają i chętniej się uczą.
Czy rzeczywiście do naszej firmy chętniej przychodzą kobiety? Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale wiem, że kiedy my polecamy komuś pracę u nas, to argumentem jest to, że wszyscy traktowani są równo, kompetencyjnie. Może być też tak, że panie widzą, że – na przykład w naszym projekcie – na cztery stanowiska liderskie wszystkie są zajęte przez kobiety. Myślę, że to się zauważa. Chociaż to trochę nasze takie dywagacje. Widać na pewno, że na dłuższą metę ten rynek w całości się zmienia i więcej kobiet wysyła CV. Mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej, a środowisko będzie coraz bardziej otwarte. Jak ja byłam na studiach, to u mnie w grupie na 30 osób były dwie kobiety. Teraz jest zdecydowanie lepiej.
A co sobie cenisz najbardziej w swojej obecnej roli?
Zastanawiałam się ostatnio nad tym. Że nie jest to może praca, w której ratuję ludziom życia. Nie pracuję w Fundacji, pracuję „w banku”. Śmiałam się, że dzięki mnie to ludzie mogą wziąć kredyt albo złożyć wniosek. No, ale jest to też jakieś ułatwienie. A jeśli chodzi o moją rolę jako lidera – to, mam nadzieję, że jednak w jakimś stopniu sprawiam, że ludziom pracuje się trochę lepiej. Bo tak widzę to stanowisko, że od tego właśnie jest: żebyśmy mogli być fajnym zespołem, w którym wszystkim się dobrze pracuje.
Czyli właściwie – lubisz pomagać.
Tak. I może nie jest to pomoc na skalę światową, ale tak, wspieranie też daje mi satysfakcję. Powiedziałabym, że programowanie daje „twardą” satysfakcję, taką bardziej zauważalną. Tu efekty są bardziej „miękkie”, trudniej mierzalne i zauważalne, ale wyzwanie jest przez to większe. I chyba dlatego też mam z tego większą satysfakcję.
No, dobrze. Praca pracą. A powiedz mi, jak odpoczywasz?
Kiedyś oglądałam dużo filmów, teraz z braku czasu raczej przerzuciłam się na seriale. Może jest to coś, co odmóżdża, czy nie jest jakoś bardzo oryginalne, ale lubię. Z rzeczy bardziej rozwojowych, „dla duszy” – uczę się grać na perkusji. To fajna sprawa – dostałam od męża prezent na trzydziestkę, bardzo jestem wdzięczna, bo zawsze o tym marzyłam. A sama nigdy nie mogłam się zebrać. To jest świetne, świetnie odstresowuje i pozwala się wyżyć. Zaczęłam się też niedawno uczyć szycia na maszynie. Śmieję się, że to już takie „hobby starszych ludzi”, ale prawda jest taka, że też daje satysfakcję, a nawet jest dość podobne do programowania. Daje podobną wolność tworzenia, wyzwala kreatywność.
I też wymaga bardzo dużej dokładności.
Tak. To jest coś, co skupia i ręce, i mózg, więc świetnie się przy tym odpoczywa. No i zajmuje mniej miejsca niż perkusja.
To co ostatnio uszyłaś.
Plecak mężowi! Teraz w weekend – miałam trochę wolnego, więc mogłam poszyć. Tak to głównie dla córki szyję, bo to jest taki wdzięczny temat – można dużo próbować, nie trzeba dużo materiału, bo jest jeszcze mała. Wyższy level to podwijanie i szycie firanek – więc jeszcze mnie to czeka. To mnie trochę przeraża. Ale już zakładam, że jak mam maszynę, to sobie zrobię sama.
Pomyślałabym raczej, że plecak to jest większe wyzwanie.
Niby tak, ale mnie trochę przeraża „objętość” takiej firanki. To trzeba dobrze zmierzyć, dobrze wyciąć, dobrze zaplanować, dobrze podwinąć, żeby leżało. To jest takie coś, co się dawało krawcowej, żeby było dobrze zrobione. Albo mama lub babcia robiły. A teraz człowiek sam próbuje.
No i… lubię planować. Na przykład podróże. Teraz możemy mniej podróżować z racji tego, że mamy czterolatkę. Ale ja lubię też samo planowanie podróży – to jest dla mnie coś fajnego. Córka jest coraz starsza, więc mam nadzieję, że uda niedługo uda się zrealizować te plany.
Na pewno!