Niedokończona układanka. Historia pewnej rekrutacji
Bywają rekrutacje łatwe, proste i przyjemne. Bywają też takie, które od początku są trudniejsze – choćby ze względu na specyficzny zestaw wymagań klienta, dla którego poszukujemy członka zespołu. Wtedy od początku możemy nastawić się na proces dłuższy i żmudniejszy. Ale też – jak słodka jest na koniec takiej rekrutacji satysfakcja z happy endu! Gorzej, gdy po takim „szczęśliwym zakończeniu” następuje… nieprzewidziany zwrot akcji. Bo kiedy tak naprawdę możemy powiedzieć, że rekrutacja była udana? W dniu jej zakończenia? Podpisania umowy? Po pierwszym kwartale wspólnej pracy, a może… po roku? Nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi – jak zobaczycie w historii pewnej rekrutacji, o której chcemy Wam dziś opowiedzieć.
Od początku wiedzieliśmy, że nie będzie to najprostsza rekrutacja i dla klienta – który z niecierpliwością wyczekiwał przecież kandydata mogącego wesprzeć odpowiednimi kompetencjami projekt i zespół – i dla nas, bo też specyficzny zestaw wymagań sprawiał, że pomimo pozornego dopasowania, kolejne CV wracały z negatywną oceną po weryfikacji u klienta. Czas nas gonił. Rekrutacja trwała. Na horyzoncie pojawiło się jednak światełko – naprawdę bardzo obiecujące CV, które spełniało wszystkie klienckie wymagania.
Fot. Weronika Dyląg
Kandydat jak z bajki! Zaczarowany HR i Happy End?
Wyobraźcie sobie naszą ulgę i radość. Dzwonimy. Zbieramy i potwierdzamy informacje. Kandydat przechodzi wstępną weryfikację. Wprawdzie wydaje się nieco oschły, trochę mało entuzjastyczny jeśli chodzi o spotkanie, na które go zapraszamy, ale też – niekoniecznie poszukujemy duszy towarzystwa, nie każdy też się świetnie i swobodnie czuje w tego typu społecznych sytuacjach.
Gdy spotykamy się po raz pierwszy w obecności klienta, wszystko jest w porządku. Gość „wymiata” w poszukiwanych przez klienta technologiach. Jest wprawdzie mocno skupiony na części technicznej i pytania „miękkie” sprawiają mu trochę więcej trudności, ale też – nie ma już między nami tego dystansu i niechęci, które zdawały się wypełniać pierwszą telefoniczną rozmowę. Kandydat jest po prostu powściągliwy i zdaje się należeć do tych osób, które nie uzewnętrzniają zbytnio swoich emocji. Wysyłamy propozycję do klienta.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – klient ocenił CV bardzo pozytywnie i zaproponował spotkanie. My – oczywiście, radość i euforia, bo rzadko zdarza się, by decyzja zapadła tak łatwo i tak szybko od momentu przesłania CV. Nasz kandydat – nadal powściągliwie i ze spokojem – zgodził się spotkać z klientem. Spotkanie poszło jak z płatka. Klient był zachwycony dopasowaniem technologicznym i kompetencjami kandydata, na tym aspekcie skupiając się przez większość rozmowy.
Po kilku dniach przyszła informacja – zatrudniamy!
Fot. Weronika Dyląg
Skoro to bajka, to muszą być przeszkody!
Trochę nie dowierzaliśmy, że się udało. W trakcie przygotowywania dokumentacji potrzebnej do procesowania umowy, kandydat znów się zdystansował, jednocześnie zwracając się do nas z serią zupełnie nowych pytań i kwestii, których nie poruszał wcześniej w procesie rekrutacji. Często też w nieprzyjemny i pełen pretensji sposób zwracał uwagę, że w zaproponowanym kontrakcie nie znalazły się zapisy, których się spodziewał (a które nie były ani standardowymi zapisami, ani kandydat o nich wcześniej nie wspominał).
Oczywiście, wzbudzało to w nas pewien niepokój, zwłaszcza jeśli chodziło o charakterologiczne dopasowanie do pracującego już przy projekcie zespołu. Jednak – radość z sukcesu, jakim było zadowolenie klienta i możliwość wsparcia projektu – skutecznie przyćmiewała nam delikatne wątpliwości związane z zachowaniem kandydata.
I żyli długo i szczęśliwie…?
Gdyby ta historia tu się skończyła – moglibyśmy wszyscy świętować happy end. Kandydat – otrzymał zatrudnienie. Klient – ma wsparcie technologiczne, którego szukał. Time-to-hire – naprawdę świetny przy tak wymagającej rekrutacji. Tylko otwierać szampana i ogłaszać bal na zamku! Jednak, już domyślacie się, że czeka nas tu „plot twist” i, niestety, nie w stronę „i żyli długo i szczęśliwie”. Wybiła metaforyczna północ, karoca zamieniła się w dynię, a świetne techniczne umiejętności nie zrównoważyły magicznie osobowościowego niedopasowania.
…ale daleko od siebie.
Kandydat już nie pracuje u klienta. Wytrwali ze sobą trochę ponad 6 miesięcy. Konflikty, nieporozumienia w zespole, niedopasowanie sposobów pracy i komunikacji, brak elastyczności w tych sferach, prowadzący do braku możliwości porozumienia – wszystko to doprowadziło do rozwiązania umowy. Organizacja nie pasowała do kandydata. Ani kandydat do organizacji. Obie strony przez pół roku próbowały nagiąć rzeczywistość – męcząc się ze sobą.
I choć puzzle z woreczka z napisem „technologie i umiejętności twarde” tworzyły wręcz dzieło sztuki, to już drugi woreczek z napisem „oczekiwania, umiejętności miękkie, style komunikacji” kompletnie nie chciały się razem ułożyć w żaden sensowny obrazek.
Fot. Weronika Dyląg
Morał? Rekrutacja to dłuższa bajka – nie jeden akapit!
W trakcie procesu rekrutacyjnego nie możemy skupiać się na wybranych elementach, kosztem pamiętania o całości układanki. Żeby móc powiedzieć o sukcesie musimy wziąć pod uwagę wszystkie aspekty – te twarde i te miękkie, świadczące o dopasowaniu kandydata do organizacji (i odwrotnie). Co więcej – nie warto ignorować „sygnałów alarmowych” i wyrobionej w wielu procesach rekrutacyjnych intuicji. Warto dogłębnie zbadać obszary, które nas niepokoją, spróbować dowiedzieć się, z czego wynikają ewentualne problemy i z wyprzedzeniem zastanowić się, co musiałoby się wydarzyć i zmienić (w podejściu kandydata bądź w organizacji), by była możliwa harmonijna współpraca.
Fot. Weronika Dyląg
Rekrutacja w IT – „szczęśliwego zakończenia” nie można popędzać
Czy gdyby nie było presji czasu i presji specyficznych wymagań oraz nagłej ulgi związanej z tym, że klient bardzo szybko i z entuzjazmem zaakceptował kandydata, zdecydowalibyśmy się na ryzyko i zatrudnienie tej osoby? Z pewnością dłużej zastanowilibyśmy się nad celowością tego kroku – zarówno ze względu na naszego klienta, i na kandydata, bo na dobrym dopasowaniu zyskują wszyscy, a na złym – wszyscy tracą. Z pewnością sytuacja ta przypomniała nam, że – choć rekrutacja formalnie kończy się z momentem podpisania umowy, to sam proces dopasowania, może trwać i warto go, z wiedzą wyciągniętą z rekrutacji, monitorować.
Red. Agata Krajewska